sobota, 3 października 2020

Prawo dżungli (1994)

 

PRAWO DŻUNGLI (1994)

THE TAKEOVER

reż. Troy Cook

   Lata 90. były złotą erą kina akcji. Do dziś, choć minęły ponad dwie dekady, filmy z tamtego okresu regularnie wyświetlają różne kanały TV. Oczywiście mowa tutaj głównie o produkcjach pierwszego sortu, takich jak "Speed: Niebezpieczna prędkość", "Twierdza" czy "Con Air: Lot skazańców". Sensacji realizowanych hurtowo na potrzeby rynku wideo próżno szukać zarówno w programie telewizyjnym jak i na półkach z filmami DVD/Blu-ray. Pozostaje nam wyszukiwanie ich wśród oferty handlarzy kaset wideo, albo mieć nadzieję, że jakiś miłośnik tego nośnika zripował go i udostępnił na jakiejś platformie streamingowej ;)

   Nie każdego filmu warto szukać. Wiele z nich kręconych było za niewielkie pieniądze przez debiutujących w roli reżyserów różnej maści zapaleńców. Troy Cook debiutował w 1987 roku jako asystent operatora kamery na planie "Slave Girls from Beyond Infinity". Po siedmiu latach zdecydował się na zasiąść na fotelu reżysera (w całej karierze zrobił to jeszcze dwukrotnie). 

   Anthony Vilachi (Nick Mancuso) jest właścicielem kilku klubów ze striptizem w Los Angeles. Na szeroką skalę handluje także bronią, a i dobrym narkotykowym dealem nie pogardzi. Jego interes zamierza przejąć (stąd tytuł; w oryginale "The Takeover" to właśnie przejęcie) dwóch wpływowych gangsterów (bracia? wspólnicy?) Daniel (Billy Drago) i Greg (John Savage). Pomóc ma im w tym dwóch skazańców (od jednego Vilachi przejął lokal i dziewczynę), którzy po wykonaniu małej robótki za kratkami, wychodzą na wolność.

    Najjaśniejszym elementem "Prawa dżungli" (jak przetłumaczył film polski dystrybutor MUVI) jest Billy Drago. Gra on oczywiście na tej samej nucie, co przez większą część kariery, ale po 15 latach dotychczasowej zawodowej aktywności doprowadził już swa manierę do perfekcji. W jednej z drugoplanowych ról pojawia się znany z serialu "Miasteczko Twin Peaks" Eric DaRe. Niestety daleko mu do intensywności Leo Johnsona, którego grał u Davida Lyncha. Strzelaniny i bójki wypadają raczej żenująco. Zbyt duże zbliżenia podczas walk nie pozwalają delektować się choreografią, a podobne zbliżenia podczas strzelanin (raz na jednego gościa z pistoletem - strzał! - raz na drugiego gościa z pistoletem - strzał! - i tak kilkanaście razy), wcale nie potęgują emocji. W połowie lat 90. "Prawo dżungli" mogło zadowolić mało wymagającego klienta wypożyczalni kaset wideo umiłowanego w produkcjach strzelano/kopanych. Obecnie film mógłbym polecić jedynie fanom Billy'ego Drago.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz