niedziela, 4 sierpnia 2013

WOLVERINE

WOLVERINE


   Problem z ekranizacjami książek bądź komiksów polega w dużej mierze na tym, że widzowie znający literacki pierwowzór porównują z nim to co widzą na ekranie. Zapominają przy tym, że najczęściej filmowe adaptacje są jedynie oparte na motywach powieści/komiksu, a nie stanowią ich filmowe odwzorowanie.

   Tak właśnie jest z "Wolverine'em", który święci triumfy w kinach całego świata. Oryginalny komiks według scenariusza Chrisa Claremonta i z rysunkami Franka Millera, który powstał w 1982 roku, opowiada o podróży Logana do Japonii. Rosomak planuje odwiedzić miłość swego życia, Mariko z klanu Yashida. Okazuje się jednak, że jest ona poślubiona przez wyjątkowo nieciekawego typa, a za wszystkim stoi jej ojciec. W filmie Jamesa Mangolda ostał się jeno komiksowy początek z kanadyjskim niedźwiedziem i podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni. Ortodoksów to drażni, a mnie się w zasadzie podoba, bo wcale nie uważam, żeby przełożenie tego komiksu na język filmu co do joty, byłoby zabiegiem jedynie słusznym. Kilka lat temu dostaliśmy, zrobiony właśnie w ten sposób, "Sin City" autorstwa Franka Millera w reżyserii Roberta Rodrigueza. Niby wszystko ładnie pięknie, ale ten film zupełnie odczarował mi komiks. Wróćmy jednak do "Wolverine'a"...


   W oryginale historia rozłożona była na cztery zeszyty.  Każdy rozpoczyna się w taki sposób, żeby czytelnicy, którzy nie mieli okazji przeczytać poprzedniego, od razu zorientowali się w sytuacji. Uważam to za bardzo cenną zaletę, która być może nuży gdy czyta się na raz całość, ale nie w tym przypadku. Tutaj autorzy wybrnęli z tej pułapki bez skazy.


    Polskie wydanie albumowe zawiera wstęp autorstwa Chrisa Claremonta i posłowie Franka Millera (oba napisane w 1987 roku). W 2013 roku, z cyklu Wielka Kolekcja Komiksów Marvela (tom 4) ukazało się wznowienie w twardej oprawie wraz z bonusami.


   Jest jeszcze jeden element, który łączy komiks z filmem - totalny brak krwi... Są jakieś błyski, strzały i noże się wbijają w różne części ciała, ale nic z tego nie wynika... albo inaczej - nic z tego nie wycieka...  Chęć dotarcia do jak największej liczby odbiorców wymusza obniżenie kategorii wiekowej, a co za tym idzie - umowność scen przemocy. Bardziej liczy się tu akcja i fabuła, niż realizm przedstawianych scen. Ale nie oszukujmy się - to przecież są w końcu opowieści o superbohaterach ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz