czwartek, 10 września 2015

Straight Outta Compton (2015)

STRAIGHT OUTTA COMPTON (2015)

reż. F. Gary Gray


   Ice Cube zapytany dlaczego akurat teraz zdecydował się zrobić film o N.W.A., grupie, w której stawiał pierwsze kroki jako rapper, odpowiedział, że teraz nadszedł na to właściwy czas. I faktycznie, wydaje się, że nie mogło być lepszego momentu. Jego kariera filmowa (zarówno aktora jak i producenta) nabrała ostatnio rozpędu, synek (O'Shea Jackson, Jr.) podrósł na tyle, że mógł zagrać swego ojca (zresztą bardzo dobrze), właśnie minęła 20 rocznica śmierci Eazy'ego-E, a hip hop sam w sobie dorobił się statusu, dzięki któremu już nikt nie nazwie go głupią muzyką bez przyszłości dla nastolatków.

   A tak niewiele brakowało, żeby historia legendarnej rap grupy w ogóle nie trafiła do polskich kin. Podobno dzięki akcji wiernych fanów rodzimy dystrybutor zdecydował się na ten wątpliwy krok. Mam nadzieję, że zakończy się on sukcesem frekfencyjno-komercyjnym, bo jeśli nie, to już nikt do Polski nie ściągnie żadnego filmu bez gwiazd w obsadzie.


   Kolega, który nie ma zielonego pojęcia o hip-hopie, zadał mi pytanie, czy totalny laik zrozumie ten film? Czy będą dla niego czytelne relacje i motywacje bohaterów? Myślę, że będą, aczkolwiek największą radochę poczują ci, którzy wówczas rapu zaczynali słuchać. W moim przypadku był to rok 1990, czyli pomiędzy pierwszą, a drugą płytą N.W.A.. Dla takich właśnie osób "Straight Outta Compton" okaże się obrazem tak ważnym jak dla młodszego pokolenia "Jesteś bogiem" o naszej Paktofonice. Tyle, że tutaj mamy kawał historii amerykańskiego hip hopu, brutalność policji, rasizm, gangsterkę i duże pieniądze.


   A skoro już o pieniądzach mowa to wielką frajdą napawa mnie sprawdzanie stanu box-office'u "S.O.C.". Przy budżecie 28 milionów dolarów (co jest w obecnych czasach kwotą wręcz śmieszną) film zarobił jak dotąd 169 milionów! Wiele więcej już zapewne nie zarobi, bo amerykańska premiera miała miejsce miesiąc temu, ale to już nie ma aż tak dużego znaczenia - swoje zarobił. Czyli było warto (czytaj opłacało się) wreszcie tą historię opowiedzieć. Mam nadzieję, że zachęci to producentów do odważniejszego sięgania po tematykę hip-hopową.


   Reasumując, blisko 150 minut mijają jak z bicza strzelił! Cała opowieść zamyka się w niespełna dziewięciu latach, przy czym ponad połowa filmu to 1988-1990, czyli najlepsze lata N.W.A. I choć szczerze wątpię, że Eazy-E u kresy swego życia zabiegał o reaktywację zespołu, to pod kątem filmowej opowieści tworzy nam to ładne zakończenie. 9/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz