piątek, 29 kwietnia 2016

Purple Rain (1984)


Człowiek, do którego należała purpura


   To zdumiewające jak bardzo gorzki w wymowie jest "Purple Rain". Wyobrażacie sobie żeby teraz wielka wytwórnia promowała jednego ze swoich największych artystów (jeśli nie największego) filmem, w którym praktycznie nikt go nie lubi (i każdy ma do tego dobry powód), a on sam sfrustrowany bije swoją dziewczynę?

   Tym bardziej, że wątki autobiograficzne wydają się dla fanów aż nadto czytelne. A nawet jeśli w rzeczywistości było inaczej to Prince zbyt wylewnie o tym nie mówił. Wystarczy posłuchać (a jeszcze lepiej obejrzeć) jego wywiady z tamtego okresu. Był tak speszony, że aż dziw bierze skąd u niego taka pewność siebie na scenie? Z drugiej jednak strony nie ma się czemu dziwić, w końcu lepiej dogadywał się z instrumentami niż ludźmi. Ale dogadywał to nie niewłaściwe sformułowanie. On znał ich język i potrafił posługiwać się nim do tego stopnia, że okiełznywał każdy instrument na jakim zdarzyło mu się grać.


   Kolejnym argumentem przemawiającym za tym, żeby traktować tę historię autobiograficznie jest klub, w którym rozgrywa się większość akcji. Mowa oczywiście o legendarnym First Avenue w Minneapolis, w którym grywał Prince jak i artyści z jego najbliższego kręgu. To on dyktował warunki. To on tworzył modę. Doskonale widać to właśnie w filmie. W utworach The Time, Deza Dickersona and the Modernaires czy Apollonii 6 po prostu czuć wpływ Prince'a. Twórczość tych artystów została naznaczona charakterystycznym minneapolis sound, czyli brzmieniem, a w zasadzie gatunkiem muzycznym, który stworzył.


   Sukces finansowy zaskoczył nawet szychy z Warnera, którzy rokowania mieli raczej sceptyczne (uważali, że film jest zbyt skandalizujący). Blisko 70 milionów dolarów wpływów w samych Stanach Zjednoczonych, przy siedmiomilionowym budżecie (a przecież mówimy o samym filmie; soundtrack sprzedał się w nakładzie 22 milionów egzemplarzy). Na dokładkę zainkasował też Oscara za najlepszą muzykę do filmu. Prince po raz kolejny udowodnił, że się nie myli.


   Wisienką na torcie pozostaje anegdotka dotycząca utworu "When Doves Cry". Reżyser Albert Magnoli poprosił Prince'a by napisał jakiś utwór, który będzie pasował do konkretnego segmentu filmu. Piosenka miała traktować o trudnych relacjach z rodzicami i burzliwym romansie. Na drugi dzień rano artysta miał już gotowe dwa utwory, w tym "When Doves Cry". Singiel z tym utworem sprzedał się w ilości ponad dwóch milionów egzemplarzy i przez pięć tygodni nie schodził z pierwszego miejsca na liście przebojów w USA (w końcu ustąpił Bruce'owi Springsteenowi i jego "Dancing In The Dark"). Billboard ogłosił go najlepszym singlem roku 1984. Po śmierci Prince'a "When Doves Cry" wróciło na listę Billboard Hot 100 wskakując na miejsce 20.


   Oczywiście podobnych przykładów, rekordów, które pobijał i precedensów, które ustanawiał było bez liku. Jedno jest jednak pewne ponad wszelką wątpliwość - tym filmem oraz tytułowym utworem do niego, oznajmił całemu światu, że odtąd kolor purpurowy należy do niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz