WHITNEY: BYĆ SOBĄ? (2017)
WHITNEY: CAN I BE ME
reż. Nick Broomfield, Rudi Dolezal
Jeśli znają państwo dokumenty o gwiazdach muzyki w rodzaju "Nieautoryzowana historia Kogośtam", które wygrzebać można w byle markecie za 3zł, to "Whitney: Być sobą?" w reżyserii Nicka Broomfielda i Rudi Dolezal jest właśnie produkcją tej klasy.
Fatalnej jakości materiały archiwalne, brak całej masy interesujących wideo (teledyski, koncerty) czy nawet zdjęć (okładki płyt, czasopism, sesje zdjęciowe) są zapewne spowodowane brakiem zgody koncernu płytowego, dla którego nagrywała artystka, bo nie sądzę, że to zabieg artystyczny twórców dokumentu. Na dodatek nagrania, którymi dysponowali reżyserzy, zostają tu przycięte do formatu 16:9 z obowiązującego przez większą część kariery artystki 4:3 i razi to niebywale.
Ja rozumiem, że być może ważniejszy od samej kariery był związek z Bobbym Brownem oraz ich alkoholowo-narkotykowe melanże i to na tym skupiają się twórcy, ale wobec tego, dlaczego nie ma tu ani słowa o tym, że Bobby regularnie bił swoją żonę? W zamian wspomina się, że ją wspierał w walce z nałogiem, by za chwilę powiedzieć, że na trzeźwo była nie do zniesienia. No właśnie, bo choć nie można odmówić jej urody i pięknego głosu, to poza tym jawi się tutaj jako osoba totalnie nieciekawa, żeby nie powiedzieć głupia. Mało tego, z dokumentu można wywnioskować, że te wszystkie kłopoty, które doprowadziły do jej śmierci, są bezpośrednim wynikiem katolickiego wychowania. To z obawy przed matką (piosenkarką gospel) i opinią publiczną wypierała się związku z wieloletnią przyjaciółką Robyn Crawford (chyba najciekawsza postać z całego filmu). Z powodu głębokiej wiary nie chciała rozwieść się z mężem, który upokarzał ją, wpędził w narkotyki i napierdalał. Chwalmy Pana!
Oczywiście nie jest to być może dokument zupełnie bez wartości, bo w jakiś sposób naszą wiedzę o piosenkarce wzbogaca (dowiadujemy się np. kto wpadł na pomysł, że pierwsza zwrotka I Will Always Love You śpiewana była a cappella, jaki był powód zwolnienia osobistego bodyguarda), ale z pewnością nigdy nie powinien trafić do kin. 3/10.
O nie, a ja w swej naiwności liczyłem na dokument klasy AMY (2015)...
OdpowiedzUsuń