GWIEZDNE ZŁOTO (1996)
PRECIOUS FIND
reż. Philippe Mora
Dawno, dawno temu, gdy CGI wołało o pomstę do nieba, a i tak wszyscy się tym zachwycali, po raz kolejny na planie zdjęciowym spotkali się Rutger Hauer i Joan Chen. Duet sprawdził się w "Krwi bohaterów" (1989) oraz "Obroży" (1991), dlaczego więc teraz miałoby być inaczej? Dla pewności do obsady dorzucono Briona Jamesa, z którym Hauer dzielił los androida w "Blade Runnerze" Ridleya Scotta.
Akcję filmu osadzono w roku 2049, czyli dokładnie 200 lat od chwili gdy gorączka złota opanowała Kalifornię. Tym razem jednak złota szuka się na odległych planetach. Młody marzyciel, Ben, wierzy, że jest mu pisane wielkie bogactwo. Nie ma niestety grosza przy duszy, więc swoim szalonym pomysłem o wydobyciu złota stara się przekonać podobnych sobie outsiderów. Udaje mu się namówić Sama (Brion James) oraz Armonda (Rutger Hauer) na wspólną wyprawę na asteroidę, która rzekomo skrywa w swym wnętrzu pokłady upragnionego kruszcu. Po pierwszych sukcesach pojawiają się kłopoty. Naszym poszukiwaczom kończą się zapasy wody. Po kolejne trzeba udać się do Księżycowego Miasta. Wyrusza po nie Ben i choć powraca z nowym zapasem, ściąga też za sobą ogon. Dopiero teraz zaczynają się prawdziwe tarapaty...
Philippe Mora ma w swym reżyserskim dorobku kilka filmów, które ogląda się naprawdę przyjemnie i choć nie są to pozycje wybitne, to "Gwiezdne złoto" nie dorasta im do pięt. Mam tu na myśli choćby "Wcielenie" ("The Beast Within" z 1982), "Samotnego łowcę" ("A Breed Apart" z 1984 z Rutgerem Hauerem), "Skowyt 2" ("Howling II: Stirba - Werewolf Bitch" z 1985), "Skowyt 3" ("Howling III" z 1987) czy "Wspólnotę" ("Communion" z 1988). W "Gwiezdnym złocie" zawodzi praktycznie wszystko, od scenariusza (debiutujący Lenny Britton), poprzez zdjęcia (Walter Bal z Indonezji), montaż (debiutujący Ross Guidici), a na efektach specjalnych kończąc. Być może zbyt wysoko ustawiłem poprzeczkę oczekiwań względem tej produkcji, skierowanej przecież prosto na kasety wideo, bez większych ambicji oprócz sprzedania jej za pomocą kilku sprawdzonych chwytów. No cóż, poprzeczka wisi tam gdzie została zawieszona, nawet nie muśnięta przez skoczka, który wypierdolił się tuż przed nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz