niedziela, 10 września 2017

Vietnam, Texas (1990)

VIETNAM, TEXAS (1990)

reż. Robert Ginty


   Po wielu rolach weteranów wojennych Robert Ginty postanowił w roku 1990 stanąć po drugiej stronie kamery (nie rezygnując oczywiście z pierwszej) i oddać swój głos w temacie Wietnamu. Nie zapominając o swoim sensacyjnym rodowodzie, Ginty chciał zrealizować film zaangażowany społecznie z silnie zarysowanym wątkiem dramatycznym i portretami psychologicznymi postaci. Chciał, a co wyszło?


   Być może to kryzys wieku średniego sprawia, że katolicki ksiądz Thomas McCain po 15 latach przypomina sobie o dziewczynie, z którą miał romans podczas wojny w Wietnamie, a gdy wyjeżdżał ona chyba była w ciąży... Przy pomocy kumpla z wojska (Tim Thomerson) odnajduje dawną miłość. Teraz jest ona żoną wpływowego biznesmena o nazwisku Wong (Haing S. Ngor), specjalizującego się w narkotykach, broni i prostytucji. W obliczu nowych faktów sprawą priorytetową staje się oswobodzenie dawnej kochanki oraz córki z grzesznych rąk bandziora...


   Ja rozumiem, że wiele można zrzucić na fakt, iż był to reżyserski debiut Roberta Ginty, który - nie oszukujmy się - aktorem wybitnym też nigdy nie był. Wystąpił jednak w tylu kultowych filmach (m.in. "Tępiciel 1 i 2", "Alchemik", "Wojownik zaginionego świata", "Rozkaz - Zabijać"), że po prostu nie wypada do faceta nie pałać sympatią. Starałem się więc spojrzeć jak najłaskawszym okiem na jego pierwsze dzieło. Niestety. Oprócz dwóch obsadowych smaczków, "Vietnam, Texas" to nic więcej jak naiwny do granic wytrzymałości moralitet.


   Jeśli zaś chodzi o wspomniane smaczki, to mamy tu Tima Thomersona, gwiazdę "Trancers", "Zone Troopers" czy "Cherry model 2000". To zdecydowanie najjaśniejszy punkt w obsadzie i najlepiej zagrana rola. W gangstera Wonga wcielił się Haing S. Ngor, który co prawda w 1984 roku - jako absolutny naturszczyk - zabłysnął przejmującą kreacją w "Polach śmierci" (OSCAR i Złoty Glob za najlepszą drugoplanową rolę męską), ale już jego dalsza kariera aktorska pozostawia nieco do życzenia. Występ u Ginty'ego był mu prawdopodobnie potrzebny tylko po to, by opłacić rachunki za prąd, no chyba, że rzeczywiście wierzył, że bierze udział w czymś istotnym...

    Polskie wydanie wideo razi kiepsko przetłumaczoną listą dialogową. Całość być może i dla ucha jest przyjemna, ale nie sposób przymykać oko na takie kwiatki:
- Chce pan gumę? - pyta jeden facet drugiego, po czym pakuje sobie do ust kilka szczypt tytoniu.
- Masz tu trochę trawki - mówi bohater grany przez Tima Thomersona zaraz po tym jak zdmuchnął na faceta w wannie ścieżkę kokainy z tacki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz