Ludzie listy piszą... pisali.
Ludzie listy piszą... jak mówi piosenka. No a przynajmniej kiedyś te listy pisali, bo teraz, w dobie wirtualnego świata, funkcjonują co najwyżej e-listy, czyli e-maile, no i różne komunikatory, przez które możemy sobie porozmawiać z kim tylko chcemy pod warunkiem, że ten ktoś też ma do nich dostęp. Ewentualnie zawsze możemy zadzwonić, bo koszt połączenia - jeśli w ogóle jakiś jest - to znikomy. Kiedyś najtaniej było napisać list.
Pisano dużo i często. Szczególnie pisali do siebie zakochani oddaleni o złe kilometry (cytując Iwana i Delfina). Dowodem na to niech będzie popularność takich piosenek jak: Please Mr. Postman, Return To Sender czy Medytacje wiejskiego listonosza.
W niedzielnym Teleexpressie podano informację, że dzieci ze szkoły podstawowej w jakimś polskim miasteczku korespondują z brytyjską rodziną królewską. Dostały nawet zdjęcie księcia Williama z żoną i dzieciątkiem. Przypomniało mi to o pewnym epizodzie z czasów mojej podstawówki. Gdy w piątej klasie (klas było wówczas osiem) rozpoczęliśmy nauczanie języka rosyjskiego, jednym z naszych zadań było napisać list do naszego rówieśnika ze Związku Radzieckiego (wówczas jeszcze nie było Rosji). Nie jestem teraz w stanie jednoznacznie stwierdzić na jakiej zasadzie odbywał się wybór adresatów, ale całkiem możliwe, że chłopcy pisali do chłopców, a dziewczynki do dziewczynek. Można było w ten sposób zyskać przyjaciela zza wschodniej granicy. Nie wydaje mi się jednak, by ktoś z moich znajomych kontynuował tą korespondencję po zaliczeniu zadania. Był to jednak zmierzch pewnej epoki, Polsko-Radzieckiej przyjaźni...
W nowych, postpeerelowskich czasach okazało się, że można pisać nie tylko na Wschód, ale również na Zachód. Na ten przykład mój kolega pisał do fabryki klocków Lego w Danii. Nie przytoczę Wam dokładnie treści tych listów, ale chodziło w nich o to, że on bardzo lubi ich zabawki i prosi o przesłanie najnowszego katalogu ich produktów. I przysyłali, co roku. Porządna firma.
Ja raz pokusiłem się o napisanie do zdesperowanej fanki Billy'ego Zane'a, która na łamach miesięcznika Film (a może to nie był Film...) prosiła o podanie pełnej filmografii aktora. Prowadziłem wówczas takie swoje zapiski filmografii lubianych aktorów i reżyserów, które systematycznie uzupełniałem. Pragnę zaznaczyć, że były to czasy przedinternetowe i żeby posiadać takie dane trzeba było się sporo napracować. W prasie ukazywały się co najwyżej najciekawsze (nazywane też wybranymi) tytuły z filmografii aktora czy aktorki. Trzeba było być czujnym, trzymać rękę na pulsie i gdy wpadał w oko jakiś nieznany dotąd tytuł z miejsca go zanotować (najlepiej wzbogacając dany wpis o datę i reżysera - tak właśnie starałem się robić). Mogę więc śmiało powiedzieć, że miałem u siebie na półce takie małe IMDB. Fanka Billy'ego Zane'a była mi oczywiście niezwykle za pomoc wdzięczna, za co ładnie podziękowała mi w liście zwrotnym.
Właśnie ukazała się na polskim rynku wydawniczym książka "Kurt Vonnegut. Listy". Nie tak dawno nakładem wydawnictwa Czarne ukazały się "Listy" Allena Ginsberga i Jacka Kerouaca oraz samego Ginsberga. Przykłady oczywiście można by mnożyć, ale mnie bardziej interesuje co za 50 lat zostanie wydane sygnowane nazwiskami współczesnych pisarzy?
"Posty, tweety, esemesy i maile Zygmunta Miłoszewskiego"?
Pożyjemy, zobaczymy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz