niedziela, 15 listopada 2015

Truposz (1995)

 TRUPOSZ

DEAD MAN (1995)

reż. Jim Jarmusch


   Po kilku latach milczenia (jego poprzedni film, "Noc na Ziemi", miał premierę w 1991 roku) Jim Jarmusch powrócił z projektem, który dla miłośników twórczości reżysera mógł początkowo wydawać się nietypowy. Wziął na warsztat gatunek, który w pierwszej połowie lat 90., za sprawą sukcesu "Bez przebaczenia" Clinta Eastwooda, przeżywał swój krótki renesans. W głównej roli obsadził bożyszcze nastolatek - Johnny'ego Deppa. Szacowany budżet 11 milionów dolarów również mógł sugerować, że ten oryginalny twórca zwrócił się w kierunku kina komercyjnego. Nic z tych rzeczy!


   "Truposz" jest co prawda westernem, ale nie dość, że czarno-białym (ostatnim filmem tego gatunku zrealizowanym na taśmie czarno-białej był "Człowiek, który zabił Liberty Valance'a" Johna Forda z 1962 roku), to na dodatek metafizyczno-psychodelicznym. Planowany budżet uszczuplił się do 9 milionów i już w trakcie zdjęć sceptycy przewidywali, że nie uda się tego projektu doprowadzić do końca zgodnie z wizją Jarmuscha. Ten jednak niestrudzenie brnął do przodu, tworząc tym samym jeden z najlepszych filmów w swojej karierze.


   Młody księgowy, William Blake, przemierza Amerykę aż na skraj Dzikiego Zachodu, do miasteczka Machine, gdzie ma objąć posadę w fabryce bezkompromisowego potentata. Niestety przybywa za późno, wakat został już obsadzony. Chłopak postanawia z żalu się upić, ale gotówki wystarcza mu jedynie na małą butelczynę. Również pomoc dziewczynie sprzedającej papierowe kwiaty okaże się brzemienna w skutkach.


   W epizodycznych rolach pojawiają się znakomici aktorzy, m.in. Robert Mitchum, Crispin Glover, Alfred Molina, Gabriel Byrne, Billy Bob Thornton, Iggy Pop, John Hurt, a nieco większe role (zabójców ścigających postać graną przez Johnny'ego Deppa) przypadły w udziale Michaelowi Wincottowi i Lance'owi Hanriksenowi. Skomponowanie muzyki do gotowego obrazu reżyser zlecił Neilowi Youngowi.


   Dziki Zachód w "Truposzu" odarty jest z wszelkiej mitologizacji. Nie ma tu zapierających dech w piersiach skąpanych w promieniach słońca pejzaży. Jest brzydko i brudno. Postaci zaludniające kraniec świata, do którego dociera nasz bohater są nieufne, oraz wyjątkowo mało rozgarnięte. Jedynym inteligentem jest sprzymierzeniec Williama Blake'a, Indianin Nobody. Również ta rola gra napisana została tak, by jak najdalej odbiegała od wizerunku Indian, który zwykło serwować Hollywood.


   A może Jim Jarmusch, pokazując wszystko odbite w krzywym zwierciadle naszych przyzwyczajeń, wcale nie nakręcił antywesternu? Być może po prostu zaproponował jego nową definicję? Niestety obraz okazał się zbyt dziwny dla mainstreamowego widza, a miłośników filmów arthouse'owych okazało się zbyt mało, by zdołali zwrócić wyłożony na produkcję budżet. I tak oto box-office'owa klapa (nieco ponad milion dolarów wpływu) stała się obrazem kultowym, do którego nawiązał już w 1998 roku, w swoim "Los Angeles bez mapy", Mika Kaurismaki. 20 listopada do polskich kin wchodzi "Slow West", debiutancki film Johna Macleana, który także wiele zawdzięcza "Truposzowi" Jarmuscha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz