poniedziałek, 10 czerwca 2013

Operacja STRONG, czyli product placement w "Operacji Samum"


   "Operacja Samum" Władysława Pasikowskiego to pierwszy polski (a w zasadzie polsko-turecki) film wyprodukowany pod czujnym okiem Warner Bros. Od razu widać tu Zachodni sznyt. Niewątpliwie był to poziom, do którego aspirowali wszyscy rodzimi filmowcy, ale nikt nie potrafił go osiągnąć. Tym bardziej boli nachalny product placement, którego dopuścili się twórcy. Powolne najazdy na reklamowany produkt i ciągnące się w nieskończoność kadry wypełnione często jedynie TYM produktem nie przystoją filmowi reżyserowanemu przez faceta tej klasy co Władysław Pasikowski. Nie przystoją żadnemu filmowi w ogóle. Tak kręci się reklamy telewizyjne, a nie filmy fabularne.



   Mam z "Operacją Samum" swoje bardzo osobiste wspomnienia, które nie pozwalają mi ot tak po prostu wrzucić go między bajki, choć po latach obraz prezentuje się jak przeciętna sensacja ze Stevenem Seagalem z pierwszej dekady XXI wieku.


   Po pierwsze, był to pierwszy film (i jak dotąd jedyny), na który zabrałem do kina swego ojca. Gdy byłem szkrabem to on zabierał mnie głównie na bajki i czułem się zobowiązany zadość uczynić mu za te wszystkie godziny oglądania rzeczy, które obchodziły go co najwyżej jak zeszłoroczny śnieg. A że tatko uwielbiał ponad wszystko kino sensacyjne i film był po polsku (choć nie do końca, jednak sporo czytania tu jest), a na dodatek fabuła traktowała o ojcu, który ratuje syna z opresji - wybór wydawał się ze wszech miar trafiony.


   Po drugie, gdy w 1999 roku byłem na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach i codziennie uczestniczyłem w wieczornych seansach na plaży, najgorętszym z prezentowanych tytułów była oczywiście "Operacja Samum", na którą przyszli zaprosić widzów Bogusław Linda i Olaf Lubaszenko. W zasadzie słowo przyszli jest niezupełnie adekwatne. Panowie zostali tam przyprowadzeni, bo sami ledwie trzymali się na nogach, a tego, że cokolwiek mówili do zgromadzonych pod wielkim ekranem miłośników polskiej kinematografii, zapewne na drugi dzień w ogóle nie pamiętali. No cóż, ja pamiętam ;-)


   Skoro już piwo WARKA STRONG występuje w filmie tyle samo czasu co Gustaw Holoubek i Jerzy Skolimowski to mogłoby przynajmniej dostać jakąś rolę. Ja nie mówię, że od razu mówioną, ale np. w puszcze po piwie mogłaby być ukryta bomba, albo części pistoletu, który później komisarz Halski... o przepraszam, Józef Mayer by sobie poskładał. Jakkolwiek bardziej zajmująco dałoby się z pewnością to załatwić, wybrano jednak opcję najgorszą z możliwych.


    A gdy na koniec pomyślę sobie, że nawet skądinąd apetycznie wyglądająca Anna Korcz nie pokazała tutaj swojej dupy tylko zastąpiła ją dublerka (Anna Brusewicz) to autentycznie mam WKURWA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz