niedziela, 2 czerwca 2013

UCIECZKI SNAKE'A PLISSKENA


   Dylogia Johna Carpentera zajmuje w moim filmowym sercu miejsce szczególne, więc wybaczcie mi proszę jeśli moje subiektywne wrażenia związane z tymi produkcjami będą bardziej entuzjastyczne niż nakazuje temu przyzwoitość.

   Po raz pierwszy zetknąłem się z filmem "Ucieczka z Nowego Jorku" (1981) na początku lat 90. XX wieku. Od razu zapałałem do tego obrazu miłością. Niesamowity klimat spotęgowany przez świetną muzykę autorstwa samego reżysera. Silny i wyrazisty, a przy tym maksymalnie badassowy główny bohater, Snake Plissken, koncertowo zagrany przez Kurta Russella, którego już wtedy bardzo lubiłem (za role w "Tequila Sunrise" i "Tango & Cash"). Utopijna wizja przyszłości, która zawsze przemawiała do mnie bardziej niż gwiezdne floty, kosmici i laserowe miecze pana Lucasa. Niemal za każdym kolejnym seansem odkrywałem coś nowego: a to Isaaca Hayesa (filmowy Książę Nowego Jorku) jednego z moich ulubionych wokalistów, a to Jamie Lee Curtis, która użycza swego głosu komputerowi, itp. itd. Moja kopia filmu na kasecie wideo tłuczona była do granic jej możliwości.


   Wraz z wejściem formatu DVD film objawił nową jakość piekielnie ostrego obrazu i czystego jak żyletka dźwięku. Od nowa mogłem przeżywać wszystko od początku. Ale to było dopiero w dwa tysiące którymś tam roku. Natomiast kilka lat wcześniej zelektryzowała mnie wiadomość, że Kurt Russell namówił Johna Carpentera na nakręcenie drugiej części przygód jego (i mojej) ulubionej postaci. Przeżywałem jak świnia okres :) Entuzjazm potęgował świetny soundtrack, który dostałem na 18 urodziny. Dodam tutaj, że ukazały się dwie ścieżki dźwiękowe: jedna z muzyka ilustracyjną, a druga - składanka z ostrymi rockowymi kawałkami. Mój egzemplarz to ta wersja bardziej energetyczna ;-)


   I w końcu nadszedł dzień premiery, a w zasadzie chyba nawet pokaz przedpremierowy, na który udało mi się zakupić bilety. Film miał być wyświetlony w największym wówczas kinie w Łodzi - BAŁTYK,  a zaznaczyć należy iż były to czasy jeszcze sprzed epoki multipleksów (przynajmniej w Polsce). Seans rozpoczynał się w późnych godzinach wieczornych. Oczywiście sala kinowa wypełniona była po brzegi. Zgasło światło i kobiecy głos - zgodnie z fabułą filmu - mówił, że mamy rok 2013, po wielkim trzęsieniu ziemi część Kalifornii oddzieliła się od stałego lądu tworząc wyspę, która została zaadaptowana na swego rodzaju więzienie. Zsyłani są tam zarówno groźni przestępcy jak i ci, którzy dopuścili się niewielkich wykroczeń. Bo teraz, pod rządami nowego, niezwykle konserwatywnego prezydenta, przestępstwem jest nawet śmiecenie w kinie, rozmawianie podczas seansu, szeleszczenie papierkami oraz całowanie się. Oczywiście ci z widzów, którzy dopuszczą się tych niegodnych czynów zostaną deportowani na wyspę. I oto jakiś koleś w skórzanym płaszczu zaczyna biec przez salę, oświetlają go wiązki świateł, a goni kilku policjantów przyszłości. Niby nic wielkiego, a w klimat wprowadzało. Cała widownia zdawała się być usatysfakcjonowana. 

   Gorzej było, niestety, z odbiorem samego filmu. O ile "Ucieczka z Nowego Jorku" była stosunkowo poważnym science-fiction, o tyle "Ucieczka z Los Angeles" okazała się być w pewnym sensie pastiszem pierwowzoru. Na takie potraktowanie tematu ortodoksyjni wielbiciele kultowego dla nich dzieła z 1981 roku nie byli przygotowani. Kurt Russell surfujący z Peterem Fondą na wielkiej fali płynącej po Sunset Boulevard, albo lecący na paralotni z ekipą Pam Grier, która gra w filmie faceta po zmianie płci, szalony chirurg plastyczny w osobie Bruce'a Campbella. Te dziwności i wiele innych sprawiły, że ówczesny widz (szczególnie w Polsce) nie wiedział jak ma to co widzi przetrawić. 

   Potrzeba było dopiero Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza z ich szalonym double-feature "GRINDHOUSE" żeby nauczyć się czerpać przyjemności z campowego badassowego kina. Bo "Ucieczka z Los Angeles" bardziej pasuje gdy ustawi się ją na półce obok "Planet Terror" czy "Maczety", niż obok "Ucieczki z Nowego Jorku". Ponowny seans po wielu latach przerwy dobitnie mi to uzmysłowił. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz