sobota, 21 grudnia 2024

THE KID: CHAMACO (2009)

"THE KID: CHAMACO" (2009)

a.k.a. "GLOVES OF STONE"

a.k.a. "FIGHTER"

reż. Miguel Necoechea

   Gdybym oceniał ten film jako hollywoodzką produkcję klasy B byłbym pewnie równie bezlitosny jak ojciec naszego filmowego "Dzieciaka" (pierwszy tytuł jest cokolwiek dziwny, bowiem chamaco to po hiszpańsku tyle samo co the kid po angielsku). Biorąc jednak po uwagę, że jest to niezależna produkcja nakręcona w Meksyku z meksykańską obsadą (z trzema wyjątkami) i ekipą, potraktuję swoje zadanie jako sparing.

 

   Doktor Frank Irwin porzucił wygodne życie w Ameryce, by odpokutować za dawne grzechy niosąc medyczną pomoc i radę biednym mieszkańcom Mexico City. Tam poznaje Abnera, dzieciaka, który marzy by wydostać siebie i swoją siostrę spod brzemienia zwyrolskiego ojca. Póki co siostra zarabia na życie prostytucją, Abner bije się na gołe pięści, a jego dziewczyna dorabia handlując tabletkami antykoncepcyjnymi. Abner wierzy, że ze swoją determinacją i chęcią walki może stać się mistrzem boksu, co stanowiłoby rozwiązanie finansowych tarapatów. Niestety - jak mawiają - dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Nasz dzieciak póki co nie ma żadnego bokserskiego drygu. Walki uliczne różnią się od tych w ringu, gdzie należy kierować się zasadami. Tych ma go nauczyć Jimmy, syn doktora Irwina, który właśnie przybył do Meksyku ze złamaną podczas walki na ringu ręką.

    W postać Jimmy'ego wcielił się Kirk Harris, który film współprodukował oraz napisał do niego scenariusz wraz z Carlem Bessai i Miguelem Necoecheą, dla którego był to pełnometrażowy reżyserski debiut. Harris, zanim rozpoczął karierę aktorską, stoczył 51 zatwierdzonych amatorskich walk bokserskich. Niestety średnio się to przełożyło na stoczoną na potrzeby filmu walką. Kamera jest roztrzęsiona, prowadzona z ręki, a kadrowane najczęściej są duże zbliżenia. Następnie mamy walkę sparingową grającego Abnera Alexa Perea. Ta także nie wypada imponująco, bo zgodnie ze scenariuszem imponująco wypadać nie może. Jedynej pikanterii dodaje fakt, że została nakręcona w sali bokserskiej należącej do siedmiokrotnego mistrza świata w trzech kategoriach wagowych, Marco Antonio Barrery, który pojawia się na sekundę w filmie.

     Ostatnią scenę walki (i filmu) bynajmniej nie można nazwać ukoronowaniem seansu, ale faktycznie wypada chyba najciekawiej. 

    Magnesami mającymi przyciągnąć potencjalnych widzów były osoby Martina Sheena i Michaela Madsena. Tyle, że Madsen był wówczas na takim etapie kariery, że grał w czym go chcieli i za co mogli mu cokolwiek zapłacić. W samym 2009 roku wystąpił w 17 produkcjach. Tutaj pojawia się w kilku scenach, które pewnie nakręcono jednego dnia. Nieco lepiej prezentuje się Martin Sheen. To jedna z centralnych postaci, poza tym aktor mówi tu w większości po hiszpańsku, więc jednak jakieś aktorskie zadanie to było (ale też bez przesady, bo pamiętać należy, że ojciec aktora był z pochodzenia Hiszpanem, a jego prawdziwe nazwisko to Ramón Antonio Gerard Estevez).

 
   Niezależny dramat obyczajowy produkcji meksykańskiej, który kosztował podobno 1,5 miliona amerykańskich dolarów, to pozycja chyba przede wszystkim dla fanów Martina Sheena. Można tu podejrzeć Mexico City, co jest spoko, ale pewnie są ciekawsze filmy do takiego podglądactwa. Walki nakręcone są słabiutko, na treningi też nie poświęcono tu zbyt dużo miejsca. Reżyserowi chyba bardziej zależało, aby pokazać trudną sytuację materialną znacznej części meksykanów, niż pieścić oczy miłośników boksu. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz