WOJOWNICY (1994)
"WARRIORS"
reż. Shimon Dotan
Jeżeli tytuł "Wojownicy" kojarzył się Wam do tej pory z filmem Waltera Hilla z 1979, to wyrzućcie go z głowy na czas czytania tej recenzji, a gdy już ją przeczytacie, wyrzućcie z głowy film pochodzącego z Rumunii Shimona Dotana i do końca życia pamiętajcie tylko "Wojowników" Hilla.
Pułkownik Vail i jego oddział oficjalnie nie żyją. Od kilku lat przebywają w izolacji w wojskowym forcie, który jest dla nich czymś na kształt więzienia. Cele jak pokoje, na biurkach komputery, smaczne jedzenie, dziwki na telefon. Oczywiście o takich warunkach odbywania kary marzyłby sobie każdy osadzony, ale nie oszukujmy się - nie każdy jest komandosem do zadań specjalnych. A że każdemu może powinąć się noga... cóż, nikt nie jest doskonały. Tak czy inaczej, pewnego pięknego dnia, blondwłosa call girl ukradkiem wręcz pułkownikowi Vailowi dyskietkę z zaszyfrowaną wiadomością o niezwłocznym spotkaniu. No i nasz pułkownik, bez słowa wyjaśnienia, opuszcza miejsce swego przymusowego zakwaterowania.
Misja odnalezienia Vaila zostaje powierzona jego dawnemu podwładnemu, kapitanowi Colinowi Neilowi. jeśli wszelkie sposoby po dobroci zawiodą, uczeń ma rozkaz zabić swego dawnego mistrza.
Doprawdy ciężko o bardziej ślamazarny film akcji. O ile w jakimś stopniu można usprawiedliwić sfilmowaną z zwolnionym tempie początkową scenę, w której oddział pułkownika Vaila zabija po kolei wszystkich gości weselnego przyjęcia, za co później będzie musiał zapłacić izolacją (no bo retrospekcje), o tyle pościgi samochodowe pokazujące głównie kierujących pojazdami na zbliżeniach (zamiast pędzących po szosie aut) to już spore nadużycie cierpliwości widzów. Zamiast akcji okradania gangu narkotykowego z broni i pieniędzy, widzimy jedynie wypadającego przez okno faceta, itp. itd. Okazuje się, że najbardziej ekscytującą sceną jest pościg... UWAGA... lokomotywami!!! Serio! Para buch, koła w ruch i maszyny po szynach ospale suną jedna za drugą! Emocje sięgają zenitu.
Po co Michaelowi Pare wypasiony, skomputeryzowany van, ciężko stwierdzić. Co prawda może w nim podsłuchiwać pasmo policyjne i ma telefon z maleńkim ekranem, ale przecież 12 lat wcześniej David Hasselhoff w "Knight Riderze" miał o niebo lepsze bajery. No i ta cała zaszyfrowana wiadomość, przez którą Gary Busey ucieka z pierdla! Wiem, że to spoiler, ale i tak Wam zdradzę. To tatuś napisał do niego, żeby ten przebył setki mil i w lesie go honorowo zastrzelił, bo starszy pan ma raka i bardzo się męczy w szpitalu. Serio. Nie wiem jakim cudem Nagroda Akademii za scenariusz nie powędrowała do rąk Alexa Epsteina i Benjamina Golda? Ach wiem! Wszystko przez tego skurwiela Quentina Tarantino i jego "Pulp Fiction"!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz